Bitwa pod Studziankami nie była pojedynczym starciem dwóch zbłąkanych kolumn pancernych, lecz częścią większej operacji mającej na celu zdobycie przyczółków na zachodnim brzegu Wisły. W pierwszej fazie walk 1 Warszawska Brygada Pancerna otrzymała zadanie osłony lewego skrzydła Armii Czerwonej, która forsowała rzekę w okolicach Magnuszewa. Dowodzący brygadą pułkownik Jan Mierzycan doskonale zdawał sobie sprawę z przewagi niemieckich dział przeciwpancernych, dlatego zdecydował się rozproszyć swoje kompanie i wykorzystać ukształtowanie terenu, by uniemożliwić przeciwnikowi prowadzenie celnego ognia. Manewr okazał się trafny: niemieckie pociski kalibru 75 mm często uderzały w pnie drzew lub zastygały w lepkiej glinie pól, a radzieckie i polskie czołgi mogły powoli, lecz systematycznie posuwać się naprzód. Najcięższe walki rozgorzały wokół niewielkiego wzgórza oznaczonego na mapach jako „Wzg. 160,1”, które po dziś dzień jest celem pieszych rekonstrukcyjnych rajdów.
Po zakończeniu walk ciała poległych żołnierzy obu stron zebrano i pochowano we wspólnych mogiłach, a miejscowi rozpoczęli żmudne porządkowanie pól przypominających pogruchotaną szachownicę. Na wiele dekad bitwa stała się symbolem współdziałania oddziałów Wojska Polskiego i Armii Czerwonej, choć w powojennej rzeczywistości politycznej jej znaczenie bywało interpretowane na różne sposoby. Dopiero po 1989 roku można było otwarcie przyznać, że oprócz triumfu militarnego była to przede wszystkim tragedia zwykłych ludzi, których domy znalazły się na linii ognia.